Danse macabre XXI wieku
Rycerz stał na placu swojego zamku, na co dzień zamek ten tętnił życiem. Ludzie wykonywali przydzielone im zadania z uśmiechem na ustach, gdyż ich pan był dobry i służba u niego była przyjemnością. Właściciel twierdzy był świetnym rycerzem, nigdy nie splamił honoru i dotrzymał przysięgi, że będzie bronić słabszych. Jego miecz, kuty z najlepszej stali w królestwie, nigdy nie pękł, jego tarcza nie została strzaskana, zaś srebrna zbroja nigdy go nie zawiodła, gdyż nie przebiło jej żadne ostrze
Lecz teraz zamek był pusty, nie słychać było śmiechów dzieci, szczęku stali, gdy miecze ćwiczebne zderzały się ze sobą, gwaru rozmów ani serdecznych pozdrowień, nie było nawet czuć zapachu potraw przygotowywanych w kuchni. Teraz panowała tu cisza, a mury, niegdyś dające ciepło, stały zimne, niewzruszone, nie było w nich nic innego jak tylko kamień. To nie rycerz stał na placu, to jego dusza, gdyż ta zacna persona zmarła na skutek choroby, jaka ją dotknęła.
Nagle wrota prowadzące do głównej części twierdzy rozwarły się z hukiem, z ciemności poczęła wyłaniać się mgła, czarna niczym bezgwiezdna noc. Rozchodziła się ona po całym placu, aż doszła do rycerza, motając mu nogi. Ten, zdziwiony, spojrzał ponownie na wejście. Z ciemności wyszła wysoka postać, odziana w czarną zdobioną srebrnymi pasami szatę, w dłoniach trzymała dwa sierpy. Rycerz postanowił, że się nie podda, miał przy sobie swój rynsztunek, gdyż do końca wierzył, że choroba go nie pokona, a nawet jeżeli, nie zrezygnuje ze służby, nawet gdy przyjdzie mu odejść z tamtego świata. Uniósł tarczę, ta, nigdy dotąd niestrzaskana, teraz pękła. Zaskoczony tym zdarzeniem, nie rezygnował, dobył miecza, uniósł go ku górze, lecz zanim zdążył wykonać cięcie, oręż stopił się i spłynął na ziemię niczym woda. Teraz zrozumiał, czym jest stojąca naprzeciw niego postać. Nie można poskromić Śmierci narzędziem, które zadaje innym śmierć.
Miał na sobie jeszcze swoją zbroję, ale i ta teraz zardzewiała, nie nadawała się już do niczego. Postanowił, że zrobi coś, czego nigdy nie robił, schowa się. Jego zamek jest ogromny i nikt nie zna go lepiej niż on. Stojąca u wrót postać rozprostowała skrzydła, ogromne czarne, mgliste. A zamek, będący potężną niezdobytą twierdzą, teraz wydawał się małą, nic nieznaczącą stertą kamieni. Rycerz ponownie zrozumiał, że nie da się uciec od Śmierci, gdyż czeka ona każdego. Nieważne, czego w życiu dokonał, jakim był człowiekiem, wszyscy kiedyś umrą. Spojrzał na postać wysoką, ponurą i milczącą, a zarazem mówiącą tak wiele. Spróbował dojrzeć coś w kapturze, ale jedyne, co w nim widział, to bezgraniczna ciemność, która zdawała się go pochłaniać. Zamknął oczy, czekał aż sierpy przetną jego duszę, tak jak wschodzące i zachodzące księżyce przecinają nocne niebo, czekał. Spodziewał się poczuć ogromny ból, lecz miast tego poczuł ciepło, podobne do tego, które czuł będąc małym chłopcem, gdy po zabawie w ogrodzie w mroźny dzień wchodził do komnaty, gdzie w kominku trzaskał wesoło ogień.
Otworzył oczy, nie czuł pod nogami ziemi, gdyż lecieli, a Śmierć obejmowała go czule tak jak stęskniona matka obejmuje swe dziecię, gdy to wróci z długiej podróży. Po pewnym czasie wylądowali, rycerz obejrzał się i dostrzegł, że stoi na wzgórzu, skąd rozpościerał się przepiękny krajobraz, a niedaleko, przy wspaniałym domu, stał cały jego ród. Nie miał wątpliwości, że trafił do raju. Zanim ruszy na spotkanie swoich krewnych, chciał jeszcze raz spojrzeć na tajemniczą postać, lecz jej już nie było, odeszła, by zająć się duszami innych.
Kacper Osses 1C