Wycieczka klasy 3EP
31 maja razem z klasą 3ep wyruszyliśmy pociągiem do Trójmiasta, gdzie przywitał nas spektakularny, nie przypominający niczym szkolnej śniadaniówki XIX-wieczny dworzec Gdańsk Główny. Po krótkiej chwili zachwytu i nieposkromionej zazdrości, udaliśmy się do naszego lokum przy ulicy Karłowicza, by tuż po zakwaterowaniu móc wyruszyć słynną SKM do Sopotu. To położone między Gdańskiem a Gdynią miasto znane przede wszystkim z legendarnej ulicy Bohaterów Monte Cassino, zwanej pieszczotliwie Monciakiem i którego symbolem i pierwszoplanową atrakcją jest molo, okazało się być nietuzinkowym miejscem. Pełne jest bowiem nastrojowych wąskich uliczek i zakamarków, a jego okazałość mogliśmy odkryć podczas danego nam czasu wolnego w oczekiwaniu na spektakl w Teatrze Wybrzeże. Punkt dziewiętnasta stawiliśmy się w nim, by przez następne dwie godziny móc delektować się „Żabusią”. Sztuka nie wzbudziła jednak w większości z nas emocji, a jeżeli zdołała to zrobić, to nieudolnie, bo były one przeważnie negatywne. Większą atrakcją od samego spektaklu okazał się być niespodziewany przyjazd Katarzyny Figury.
Po powrocie do naszych gdańskich czterech ścian, noc spędziliśmy na rozmowach o matematyce, która stała się źródłem naszego stresu, a zatem i dominującym tematem. Następnego dnia od rana wyruszyliśmy w podróż po starówce, by podziwiać urokliwość i efektowność ozdobnych kamienic, średniowiecznej gotyckiej Bazyliki Mariackiej, czy Dworu Artusa, przy którym odwiedziliśmy również Neptuna otaczającego opieką miasto już od XVII wieku. Po poznaniu najistotniejszych miejsc Gdańska, mieliśmy okazję, by kontynuować zwiedzanie, ale na własną rękę. Czas wolny spędziliśmy w obrębie centrum, gdzie udaliśmy się na jedzenie i uciekaliśmy przed niespodziewaną ulewą. Na szczęście trwała ona na tyle krótko, że nikt nie zdążył zmoknąć. Z jakże okazałego gdańskiego dworca wyruszyliśmy po godzinie osiemnastej. Trzygodzinną trasę poświęciliśmy w większości na naukę matematyki, a związany z nią stres wraz z piosenką Czesława Niemena „Pod Papugami” okazały się być motywem przewodnim całej wycieczki, która na długo pozostanie w naszych wspomnieniach.
„Żabusia”
Wystawiana w Teatrze Wybrzeże „Żabusia” w reżyserii Jarosława Tumidajskiego, prócz kilku prób wyłamania się z XIX-wiecznej rzeczywistości, wiernie i konsekwentnie dotrzymuje kroku treści dramatu Gabrieli Zapolskiej o tym samym tytule.
Pomimo znakomitego oddania dezaprobaty wobec obłudy środowisk mieszczańskich, ich zachwianej zdradami moralności i kreowania iluzorycznej fasady perfekcji oraz świetnej, skrupulatnie wykonanej scenografii pełnej żywych kolorów, detali, a zwłaszcza aluzji dających widzowi do myślenia, a także gry świateł będącej jednym z głównych walorów, spektakl okazuje się być bezbarwny i męczący. Może to być spowodowane nieśmiałą, ale zarazem nadmierną chęcią wyłamania się ze schematów, jak w przypadku sceny z samowarem, która miała stać się wentylem naszych czasów dla „Żabusi”. Okazała się jednak być mierną próbą unowocześnienia sztuki niewnoszącą żadnej znaczącej wartości zarówno do fabuły jak i dla odbiorcy. Gra aktorów mimo adekwatności realizacji ról, nie zdaje się być porywająca. Nie przekonuje ona o wewnętrznych nieszczęściach przeżywanych przez bohaterów, co powinno stanowić priorytet w przypadku utworu tragifarsowego zawierającego jak sama nazwa wskazuje elementy tragedii.
Całość przypominała raczej operę mydlaną w lepszym wydaniu, nie pozostawiła satysfakcji z oglądania. Mimo tego z chęcią obejrzałabym spektakl ponownie w celu ewentualnego zauważenia większej ilości pozytywów.